Dzisiaj mój tekst o „Fortepianie Szopena” C. Norwida. Był publikowany w katalogu „Balu Debiutantów” Warszawa 2010. Z powodu niedostępności wydawniczej pozwalam sobie na publikację elektroniczną – dla zainteresowanych.
Źródło: http://picasaweb.google.com/lh/photo/a8n_7HcY8r_J7O6sqjm98Q
Upuszczona lira
Paryż. Cmentarz Père-Lachaise. Grób Fryderyka Chopina. Znana rzeźba Augusta Clésingera (zięcia George Sand) przedstawiająca muzę, której lira wysuwa się z opuszczonej dłoni. Symbolika dość oczywista: twórczość i jej kres. Milczący instrument i niema muza. Poszarpane struny, przecięty wątek życia. Koniec?
Co dzieje się ze sztuką po śmierci twórcy? W jaki sposób jego sztuka nadal żyje? W jakich wymiarach? Na ile dzieło związane jest z biografią i intencjami kompozytora, a w jakich warunkach zaczyna żyć własnym życiem? Jakie misterium musi się dokonać, by piękno trwało? Czym musi odznaczać się dzieło sztuki, by mimo śmierci artysty nadal zachwycało, oczarowywało, wzruszało?
Wiele na ten temat może nam powiedzieć Norwidowy „Fortepian Szopena”. Słynny poemat (a właściwie oda) to nie tylko wyraz hołdu złożonego wielkości Chopina, ale i poetycki traktat wiodący nas przez kolejne twórcze tajemnice: osobowości artysty, źródeł sztuki, okoliczności narodzin dzieła, zakorzenienia w tradycji, recepcji (a więc zderzenia z rzeczywistością), pytań o warunki doskonałości, kształt idealny, a przede wszystkim problem wartości – tych zawartych w muzyce, przemawiających do słuchacza i wreszcie wartości samej muzyki.
Koniec życia kompozytora staje się tu nowym początkiem życia jego sztuki. Gasnące życie dopełnia sens sztuki, a śmierć nie przekreśla jego wartości: nie niszczy, ale obiecuje nową jakość (uwydatnienie), mityczną wręcz pełnię i doskonałość.
Porównanie Chopina (a raczej jego dzieła) do upuszczonej przez Orfeusza liry jest bardzo ważnym fragmentem utworu. Przypomnijmy, że najsłynniejszy mitologiczny poeta, śpiewak i muzyk, syn muzy Kaliope i Apolla, symbol niedoścignionego kunsztu artystycznego, posiadał szczególny dar: potrafił swą sztuką oczarowywać przyrodę, ożywiać kamienie i drzewa. Wielkość jego miłości do Eurydyki potrafiła nawet przekonać Hadesa, by pozwolił zmarłej żonie powrócić do świata żywych. Zginął tragicznie, rozszarpany przez zazdrosne Menady (ogarnięte szałem bachantki). Opisana m.in. przez Owidiusza w „Przemianach” historia mówi o jeszcze jednym ważnym aspekcie: lira Orfeusza, po jego śmierci, grała samodzielnie. To właśnie ta szczególna tajemnica twórczości, która decyduje o wartości dzieła. Instrument sam dziwi się dźwiękom, które generuje. Jak wielka musiała być moc koncepcji twórczej i wartości zawarte w samej muzyce, by mogła ona dalej żyć samoistnie! Nieprzypadkowo pojawia się niebawem motyw Pigmaliona – a więc kolejnego twórcy, którego miłość do stworzonej rzeźby doprowadziła do jej ożywienia.
Z jednej strony Norwid dąży do idealizacji Chopina i jego sztuki, niemal tworzy poetycki odpowiednik rzeźby jego sylwetki. Tajemnicę sztuki Chopina widzi w klasycznej prostocie (tej z czasów najdoskonalszych osiągnięć sztuki greckiej) odnalezionej w polskiej tradycji i opartej na szeregu przemian, podnoszących do poziomu doskonałości potoczne motywy i elementy. Już kilkanaście lat wcześniej pisał w nekrologu Chopina: „Umiał on najtrudniejsze sztuki zadanie rozwiązywać z tajemniczą biegłością – umiał bowiem zbierać kwiaty polne, rosy z nich ani puchu nie otrząsając najlżejszego. I umiał je w gwiazdy, w meteory, że nie powiem w komety całej świecące Europie, ideału sztuką przepromieniać”. Ta umiejętność powoduje, że dzieło Chopina można zestawić z dokonaniami największych twórców ludzkiej historii: Fidiaszem, Dawidem czy Ejschylosem.
Sztuka dla Norwida zawsze była związana z doczesnością ludzkiej rzeczywistości. Miała tę rzeczywistość przemieniać, podnosić, idealizować, ale i w niej uczestniczyć i podlegać brutalnym nieraz procesom ludzkiej historii. Stąd w „Fortepianie” obraz warszawskich realiów z czasu powstania styczniowego – kozaków łupiących pałac Zamojskiego i wyrzucających na bruk fortepian, na którym grywał w młodości Chopin. Czy to konieczna ofiara, jaką trzeba zapłacić, by sztuka żyła? Czy huk roztrzaskiwanego instrumentu jest daniną płaconą ludzkiej małości i nikczemności? Czy wszystko co wielkie i nowe, przerastające typowość, musi być narażone na ataki małości, a niska zazdrość, że to „nie ja” osiągam wielkość, każe niszczyć materialne ślady wielkości, skoro samej sztuki zniszczyć się nie da?
W tej symbolicznej, dysonansowej scenie można dopatrzyć się jednak śladów sensu i dobra. Ideał sięgający bruku to figura swoistego Wcielenia: tak jak Bóg wcielił się w człowieka, tak i sięgająca ideału muzyka Chopina poprzez symboliczne zderzenie instrumentu z ulicznym brukiem wiąże się z ludzkim losem, by zachwycać i prowadzić ku pięknu. To co najwyższe zderza się z najniższym, by konstytuować pełnię człowieczej kultury.
Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało.
Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało.
(C. Norwid, Promethidion)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz